niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział XVII

Przyglądałam się wszystkiemu co mnie otaczało. Były to małe, kolorowe domki stojące przy wąskiej uliczce.
- Zdałam się na ciebie, więc powiesz mi gdzie jesteśmy? - Zapytałam. Od dłuższej chwili rozglądałam się dookoła, ale nie mogłam połączyć żadnych znanych mi przestrzeni z tą tutaj.
- Na przedmieściach Rzymu. - Odparł.
- Żartujesz! - Ucieszyłam się jak dziecko.
- Nie, nawet cię zaskoczę. - Uśmiechnął się. - Jestem tu już chyba dziesiąty raz. - Dodał. Byłam zdziwiona.
- To co robimy? - Zapytałam.
- Szczerze mówiąc to co chcemy. - Rozłożył ręce jak pan świata.
- Znajdźmy jakiś hotel. - Pociągnęłam go za rękę. Podobała mi się wizja podróżowania po świecie. - Możemy zwiedzić kilka miejsc. - Dodałam.
- Za tydzień musimy być w Londynie, żeby spotkać się z Harrym. - Wtrącił Draco.
- Z teleportacją możemy wszystko. - Uśmiechnęłam się.
- Świat czarodzieji jest wspaniały. - Podsumował blondyn. Zgadzałam się z nim w stu procentach. Szliśmy dwadzieścia minut. Po drodze trochę go podenerwowałam, ale i tak miał dobry humor. W końcu zatrzymaliśmy się przed nowoczesnym hotelem. Weszłam do środka. Gdy poszliśmy do recepcji Draco zaczął rozmawiać z pracownicą po włosku. Byłam naprawdę w wielkim szoku. Po chwili dziewczyna skierowała się do pokoju dla personelu.
- Od kiedy ty znasz włoski? - Szepnęłam.
- Nie tylko włoski. - Mruknął uśmiechnięty. Wtedy z windy wyszedł jakiś człowiek.
- Panie Malfoy! Miło pana znów widzieć. - Zwrócił się do Dracona.
- Mnie pana również. - Uścisnął jego dłoń na powitanie.
- Apartament czarodziejski? - Zapytał.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się blondyn. Podejrzewam, że mężczyzna, z którym rozmawiamy to właściciel hotelu. Zerknął na mnie.
- Kim jest ta piękna dama? - Zapytał.
- To moja dziewczyna...
- Hermiona Black. - Przedstawiłam się przerywając Draconowi. W windzie właściciel nacisnął z pięć razy przycisk kierujący nas na ostatnie piętro. Gdy byliśmy na miejscu zaprowadzono nas do naszego pokoju. Pierwsze co rzucało mi się w oczy to ogromne okno z widokiem na cały Rzym. Co więcej byliśmy pod samą pokrywą chmur.
- Jak wysoko jesteśmy? - Zapytałam.
- Najwyżej jak się da. To pokój dla czarodzieji. Mugole go nie widzą. Pomieszczenie było urządzone w kolorach bieli i czerni. Po tym jak opuścił nas właściciel hotelu zamówiłam obiad do pokoju. Po zjedzeniu posiłku udałam się do łazienki. Draco był zdziwiony pojemnością mojej torebki. I pomysłem z użyciem zaklęcia zmniejszającego wszystkie rzeczy będące w niej. Zbliżał się wieczór. Draco zaproponował mi wspólną kolację. Wychodząc z pokoju ''coś'' załatwić powiedział tylko, że ma nadzieję iż posiadam przy sobie jakąś sukienkę. Oczywiście z dwie miałam. Tak na wszelki wypadek. Było przed dziewiętnastą. Wzięłam prysznic. Zaplotłam włosy w niskiego koczka i ubrałam prostą, niebieską sukienkę do kolan bez ramiączek. Na nogi założyłam czarne szpilki. Uwielbiam buty, które posiadają obcas o dziesięciu centymetrach. I wyższych. Zrobiłam delikatny makijaż. Byłam gotowa choć Dracon jak zniknął tak go nie było. Po dwudziestu minutach wszedł do pokoju ubrany w mugolski garnitur. Pożerałam go wzrokiem.
- Nie gap się tak. - Zaśmiał się zamykając drzwi.
- Nie moja wina, że mam tak seksownego chłopaka. - Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek.
- Przepraszam, że musiałaś czekać. - Mruknął. - Gotowa? - Zapytał. Kiwnęłam głową. Podał mi rękę. Zjechaliśmy windą na trzecie piętro. Była tam restauracja. Draco zaprowadził mnie do stolika na tarasie. Wszędzie zaczepione były lampki, które dodawały uroku temu miejscu. Po zjedzeniu pierwszego dania, przy lampce wina zaczęliśmy rozmawiać o naszych kolejnych przystankach.
- Za tydzień mamy być w Londynie. Tutaj będziemy trzy dni. - Wyjaśnił Draco.
- Mogę wybrać gdzie spędzimy pozostałe cztery? - Zapytałam. Blondyn kiwnął głową.
- Chcę do Paryża. - Rozmarzyłam się.
- Po Londynie proponuję Tokio, a potem może Amerykę. - Dodał.
- Ile będziemy uciekać? - Wypiłam łyk wina.
- Aż Harry nie znajdzie horkruksów. Zresztą Zabini, Rox i Jen też gdzieś się ukrywają. - Westchnął. - Tylko Ruda i Wesley zostali w Hogwarcie, żeby kontrolować sytuację. - Dodał.
- Nie szybciej byłoby gdybyśmy pomogli Harremu? - Zauważyłam.
- To mu to powiedz. Idiota nie chce pomocy. - Powiedział. Mogłam się tego spodziewać po Harrym. Zosia samosia.
- Przynajmniej miło spędzimy czas. - Wstałam od stołu. Podeszłam do barierki balkonu. Po chwili ramionami obejmował mnie Draco.
- Kochasz mnie? - Mruknął mi do ucha.
- Jak nikogo na świecie. - Wtuliłam się w niego. Przez chwilę między nami panowała cisza.
- Wyjdź za mnie. - Zamarłam na te słowa. Odwróciłam się powoli. Spojrzałam na Dracona. W jego oczach zauważyłam nutkę niepewności. Cofnął się o krok ode mnie. Patrzyłam z niego z niedowierzaniem. Widziałam jak z kieszeni wyjmuje aksamitne pudełeczko. Jak klęka na jedno kolano.
- Hermiono, zostań moją żoną. - Uśmiechnął się. To głupie ''tak'' nie chciało przejść mi przez gardło z radości. Pokiwałam lekko głową. Zauważyłam jak uśmiech na jego twarzy się zwiększa. Wstał i otworzył pudełko. Pierścionek był złoty z małym diamencikiem. Idealny. Przytuliłam go i szepnęłam mu do ucha.
- Oczywiście, że tak. Zawsze i wszędzie. - Włożył pierścionek na mój palec po czym pocałował mnie. Nie docierało do mnie co się dzieje.
- Wiesz, teraz już jesteś prawie tylko moja. - Szepnął bawiąc się moimi włosami.
- Od dawna jestem twoja. - Pocałowałam go. Po kilku minutach czułości postanowiliśmy się przejść. Uliczki były puste. W końcu był późny wieczór. Szłam oparta o Dracona, który głośno opowiadał o naszej wspólnej przyszłości. Nagle zrobiło się strasznie ciemno. Z mojej twarzy zniknął uśmiech. Wiedziałam, że zaraz będziemy mieć kłopoty. Draco też to czuł. Chwyciłam różdżkę schowaną pod sukienką. Po chwili usłyszeliśmy przerażający śmiech.
- Bellatrix. - Syknął Dracon.
- Znaleźli nas. - Mruknęłam. Wtedy przed nami ukazała się jej postać. Tuż za nią pojawiły się jeszcze dwie osoby.
- Jakie słodkie gołąbki. - Zaśmiała się. Nim zareagowaliśmy już było słychać trzask rzucanych zaklęć. Nie mieliśmy przewagi. Złapałam Dracona za rękę i teleportowałam nas do hotelu. Złapałam tylko moją torebkę z całym naszym bagażem i nie patrząc nawet na blondyna znowu złapałam go za dłoń.
- Chyba będziemy w Paryżu szybciej niż zakładaliśmy. - Teleportowałam nas.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział XVI

Ogarnęło mnie niespotykane wyciszenie i radość. Mimo czerni przed oczami coś pobudzało moje hormony szczęścia. Zaczęłam się śmiać. Przeturlałam się na lewy bok. Coś zaczęło łaskotać mnie po policzku. Obudziłam się z letargu i otworzyłam oczy. Dookoła mnie rozprzestrzeniała się łąka bez horyzontu. Pięknie zielona trawa i świeże kwiaty w pastelowych kolorach kołysały się lekko, mimo że nie czułam wiatru. Otaczająca mnie biel radziła mnie w oczy, chociaż nie była to śnieżnobiała barwa. Wszędzie unosiły się drabinki brokatu. Leżałam na miękkiej trawie. Powoli docierało do mnie co się stało. Zaczęłam zastanawiać się gdzie jestem. Od razu starałam się podnieść. Wtedy zobaczyłam, że ktoś wyciąga do mnie rękę. Z pomocą tajemniczego osobnika wstałam. Spojrzałam na owego człowieka. Zdziwiłam się. Ręka należała do mojego ojca.
- Tato... - Byłam zdezorientowana.
- Skarbie, jak dobrze, że cię widzę. Ten ostatni raz. - Uśmiechnął się na pocieszenie. Próbowałam sobie przypomnieć więcej. Nagle zielony błysk mignął mi przed oczami. Zaczęłam kojarzyć fakty. Nie mogłam uwierzyć. Nie chciałam. Zaszkliły mi się oczy. Ze strachu zrobiłam krok do tyłu patrząc wielkimi oczami na tatę. Poczułam wielki ból. Złapałam się za głowę i zgięłam w pół.
- Ty nie żyjesz? - Ledwo przeszło mi to przez gardło. I tak był to cichy pomruk
- Tak. - Odpowiedział bez dłuższego zastanowienia. Mój ojciec właśnie taki był. Nigdy nie owijał w bawełnę. Moje łzy kapały na ziemię. Upadłam na kolana i objęłam się ramionami. Zaszlochałam.Wtedy mój ojciec uklęknął koło mnie i otoczył mnie ramionami. Pocierał delikatnie moje plecy w geście pocieszenia.
- A co z mamą? - Zapytałam.
- Pewnie zaraz do mnie dołączy. - Powiedział. - Nie płacz. Masz przyjaciół, Syriusza. Musicie razem pokonać tego złego człowieka. - Dodał stanowczo.
- Wiem. - Podniosłam z trudem głowę. Zrobimy to tylko nie chcę, żebyście odchodzili. Potrzebuję was jeszcze. Mam tylko 17 lat... - Nie dokończyłam.
- I jesteś piękną, silną, młodą kobietą. - Powiedział w chwili gdy obok niego błysnęła poświata. Zaczęła nabierać kształtów człowieka. Zrozumiałam, że to moja matka. Nie mogłam przestać płakać.
- Czy ja żyję? - Zapytałam się.
- Kochanie, oczywiście. - Usłyszałam Jean. Pomogła mi wstać.
- Więc dlaczego tu jestem? - Załkałam.
- Nie wiem, ale musisz się obudzić. - Przytuliłam się do Jean.
- Za chwilę, dobrze? - Błagałam. Nigdy w życiu nie czułam się tak potwornie. 
- Co się z wami stało? - Zapytałam mimo wielkiego bólu. Nie mogło mi przejść przez gardło ,,jak zginęliście".
- Voldemort rzucił na nas to śmiercionośne zaklęcie. Nie chcieliśmy nic powiedzieć o Harrym czy tobie. - Wyjaśniła moja matka.
- On tego nienawidzi. Tylko dlaczego nie wdarł się do waszego umysłu? - Zaczęłam racjonalnie myśleć.
- Mógł to zrobić? - Zdziwili się.
- Tak. Ja też to potrafię. - Mruknęłam. Nie mogłam się skupić. Wtedy krajobraz się trochę zmienił. Łąkę przecinała rzeka. W jednym miejscu był most, żeby ją przejść, a z niego ciągła się krótka ścieżka. Prowadziła do ogromnych, kamiennych drzwi.
- Kochanie musimy odejść. - Usłyszałam to czego nie chciałam.
- Czekajcie, mam tyle pytań. - Mój głos drżał.
- To teraz nie istotne. Musisz się obudzić. - Powiedział mój ojciec.
- Kocham was, najmocniej na świecie. Przepraszam za wszystko co źle robiłam. I tak jestem szczęśliwa, że jesteście moimi rodzicami. - Wtuliłam się w mamę. Chciałabym, żeby zostali ze mną.
- My ciebie też kochamy. Za wszystko. - Powiedziała Jean. - Jesteśmy dumni z takiej córki. Pamiętaj, że zawsze będziemy z tobą, nawet gdy nas nie widać. - Dodał tato. Ta chwila trwała dla mnie wiecznie. W trójkę trwaliśmy w uścisku. Tak bardzo nie chciałam, żeby odchodzili. Jednak wtedy odsunęli się ode mnie. Ojciec pogładził moje włosy, a mama otarła mi łzy.
- Bądź silna i żyj pełnią życia. - Usłyszałam.
- Kochamy cię. - Ostatnie słowa. Wtedy z uśmiechem na ustach złapali się za ręce i przeszli przez most. Widziałam jak mojej mamie chce się płakać, ale pewnie nie chciała, żebym taką ją zapamiętała. Otworzyli potężne drzwi. Zaskrzypiały głośno, a ze środka wydobył się podmuch ciepłego wiatru. Biel z tamtego miejsca raziła w oczy. Po chwili ich sylwetki zmyły się z jasnością. Znowu padłam na kolana. Wielki ból. Tylko tyle czułam. Zaczęłam krzyczeć tak głośno jak to możliwe. Niestety nie było koło mnie nikogo kto mógłby mi pomóc. Po paru minutach leżałam na ziemi trzęsąc się. Powoli dochodziło do mnie co się stało. Podniosłam się. 
- Też was kocham. - Szepnęłam, a wokół mnie zaczęła panować ciemność.
***
Dwa tygodnie. Leży tak nieruchomo od dwóch, cholernych tygodni. Nie mogłem nic zrobić. Byłem na siebie wściekły. Hermiona leżała podłączona do tej całej dziwnej aparatury, która wskazywała, że ciągle żyje. Siedziałem z nią tak długo jak tylko mogłem. Oczywiście pielęgniarki dawały mi wyraźnie znać, że to nie hotel. Musiałem więc na noce wracać do domu. Nie martwiłem się o nic innego. Potter i reszta się tym zajęła. Ostatnio prawie cały czas mówiła przez sen. ,,Kocham was'' lub ,,nie opuszczajcie mnie'' było najczęstsze. Jednak dziś nie usłyszałem ani słowa. Musi się obudzić. Razem uciekniemy. Usłyszałem ciche pukanie. To była Ginny. Nawet nie musiałem się odwracać. Tylko ona pukała.
- Draco idź na spacer. Pooddychaj świeżym powietrzem. Mamy piękną pogodę. - Zachęcała mnie. Pomyślałem, że tym razem ulegnę. Wstałem i bez słowa wyszedłem. Skierowałem się w stronę parku po drugiej stronie ulicy. Usiadłem na ławce. Rzeczywiście wiosna otaczała mnie z każdej strony. Tak bardzo chciałem cieszyć się nią z Hermioną. I każdą następną. Tak, chciałem spędzić z nią resztę życia. Skończylibyśmy szkołę, ona oczywiście z najlepszymi wynikami. Ja, Potter, Blaise i Ron zaczęliśmy pracować w Ministerstwie. Hermiona pracowałaby w Mungu, a Jen odnalazłaby swoje powołanie, jak to ona mówi. Rox i Ruda projektowałyby te swoje ciuchy aż w końcu byłyby sławne na cały świat. Za 10 lat spotykalibyśmy się jak teraz tyle, że z naszymi dziećmi. Piękna przyszłość. Niestety, jakże odległa. Puki co musimy przeżyć. Postanowiłem wrócić do szpitala. Po chwili byłem już na właściwym piętrze. Wszedłem do sali, a jej oczy były otwarte.
- Draco... - Wychrypiała.
- Miona, nareszcie. - Uśmiechnąłem się. Podszedłem do jej łóżka. Nachyliłem się i musnąłem ustami jej czoło.
- Draco, Grangerowie nie żyją. - Szepnęła. Widziałem ból w jej oczach.
- Nie mamy pewności. Harry się tym zajmuje. - Powiedziałem.
- Ja mam. Spotkałam się z nimi. Przeszli na drugą stronę. - Mruknęła.
- Może chciał, żebyś to zobaczyła? - Chciałem dać jej nadzieję.
- Wątpię. To było zbyt prawdziwe. Zresztą wątpię, żeby trzymał ich przy życiu tylko z mojego powodu. On gardzi mugolami. - Była pewna swojego.
- Hermiono, ja...tak mi przykro. - Przytuliłem ją.
- Obiecałam im, że będę silna i nie załamię się. Oraz to, że... - Wzięła głęboki oddech. - Że pokonamy Voldemorta. - Skończyła.
- Wiem. Tylko teraz najlepszym wyjściem jest ucieczka. - Wspomniałem o planie "A" wymyślonym przez Pottera.
- Co? - Szepnęła ze zdziwienia.
- Harry to wymyślił. Opowiem ci później, a teraz odpoczywaj. Im szybciej wyjdziesz ze szpitala tym lepiej. - Pocałowałem ją w policzek.
- Kocham cię. - Rzuciłem z uśmiechem na ustach wychodząc z sali.
***
- Harry, wyjeżdżamy. - Powiedziałem wchodząc do domu przy Grimmauld Place 12.
- Obudziła się? - Zapytała Ginny wychylając się z kuchni.
- Tak. I twierdzi, że kiedy była nieprzytomna rozmawiała z Grangerami. Nie żyją. - Mówiłem w biegu. Zniosłem z góry torbę z rzeczami Hermiony, którą przygotowała Ruda.
- Nie mamy pewności... - Zaczął Harry.
- Upiera się przy swoim. - Zakończyłem. - Teleportujecie się ze mną? - Zapytałem. Cieszyłem się z posiadania siedemnastu lat.
- Jasne. - Odpowiedzieli razem.
***
- Jestem gotowa. - Powiedziała Hermiona.
- Neville pisał, że w Hogwarcie pojawia się coraz więcej śmierciożerców. - Odezwała się Rox.
- Wracacie do Hogwartu? - Zapytałam.
- Ja, Rox i Rudzielec tak. - Odpowiedział Zabini. - Ja i Harry będziemy szukać horkruksów. - Dodał Ron.
- Macie mało czasu. - Zauważyłam.
- Damy radę.
Nadszedł czas pożegnań. Przytuliłam każdego z nich choć to mi nie wystarczyło. Niestety musiałam uciekać. Wyszłam z Draco na zewnątrz szpitala.
- Dokąd? - Wydusiłam jedno słowo.
- Europa. - I już nas nie było.