Ogarnęło mnie niespotykane
wyciszenie i radość. Mimo czerni przed oczami coś pobudzało moje hormony
szczęścia. Zaczęłam się śmiać. Przeturlałam się na lewy bok. Coś
zaczęło łaskotać mnie po policzku. Obudziłam się z letargu i otworzyłam
oczy. Dookoła mnie rozprzestrzeniała się łąka bez horyzontu. Pięknie
zielona trawa i świeże kwiaty w pastelowych kolorach kołysały się lekko,
mimo że nie czułam wiatru. Otaczająca mnie biel radziła mnie w oczy,
chociaż nie była to śnieżnobiała barwa. Wszędzie unosiły się drabinki
brokatu. Leżałam na miękkiej trawie. Powoli docierało do mnie co się
stało. Zaczęłam zastanawiać się gdzie jestem. Od razu starałam się
podnieść. Wtedy zobaczyłam, że ktoś wyciąga do mnie rękę. Z pomocą
tajemniczego osobnika wstałam. Spojrzałam na owego człowieka. Zdziwiłam się. Ręka należała do mojego ojca.
- Tato... - Byłam zdezorientowana.
-
Skarbie, jak dobrze, że cię widzę. Ten ostatni raz. - Uśmiechnął się na
pocieszenie. Próbowałam sobie przypomnieć więcej. Nagle zielony błysk
mignął mi przed oczami. Zaczęłam kojarzyć fakty. Nie mogłam uwierzyć. Nie chciałam. Zaszkliły mi się oczy. Ze strachu zrobiłam krok do tyłu patrząc wielkimi oczami na tatę. Poczułam wielki ból. Złapałam się za głowę i zgięłam w pół.
- Ty nie żyjesz? - Ledwo przeszło mi to przez gardło. I tak był to cichy pomruk
-
Tak. - Odpowiedział bez dłuższego zastanowienia. Mój ojciec właśnie
taki był. Nigdy nie owijał w bawełnę. Moje łzy kapały na ziemię. Upadłam na kolana i objęłam się ramionami. Zaszlochałam.Wtedy mój ojciec uklęknął koło mnie i otoczył mnie ramionami. Pocierał delikatnie moje plecy w geście pocieszenia.
- A co z mamą? - Zapytałam.
-
Pewnie zaraz do mnie dołączy. - Powiedział. - Nie płacz. Masz
przyjaciół, Syriusza. Musicie razem pokonać tego złego człowieka. - Dodał stanowczo.
- Wiem. - Podniosłam z trudem głowę. Zrobimy to tylko nie chcę, żebyście odchodzili. Potrzebuję was jeszcze. Mam tylko 17 lat... - Nie dokończyłam.
- I jesteś piękną, silną, młodą kobietą.
- Powiedział w chwili gdy obok niego błysnęła poświata. Zaczęła
nabierać kształtów człowieka. Zrozumiałam, że to moja matka. Nie mogłam przestać płakać.
- Czy ja żyję? - Zapytałam się.
- Kochanie, oczywiście. - Usłyszałam Jean. Pomogła mi wstać.
- Więc dlaczego tu jestem? - Załkałam.
- Nie wiem, ale musisz się obudzić. - Przytuliłam się do Jean.
- Za chwilę, dobrze? - Błagałam. Nigdy w życiu nie czułam się tak potwornie.
- Co się z wami stało? - Zapytałam mimo wielkiego bólu. Nie mogło mi przejść przez gardło ,,jak zginęliście".
- Voldemort rzucił na nas to śmiercionośne zaklęcie. Nie chcieliśmy nic powiedzieć o Harrym czy tobie. - Wyjaśniła moja matka.
- On tego nienawidzi. Tylko dlaczego nie wdarł się do waszego umysłu? - Zaczęłam racjonalnie myśleć.
- Mógł to zrobić? - Zdziwili się.
-
Tak. Ja też to potrafię. - Mruknęłam. Nie mogłam się skupić. Wtedy krajobraz się trochę
zmienił. Łąkę przecinała rzeka. W jednym miejscu był most, żeby ją
przejść, a z niego ciągła się krótka ścieżka. Prowadziła do ogromnych,
kamiennych drzwi.
- Kochanie musimy odejść. - Usłyszałam to czego nie chciałam.
- Czekajcie, mam tyle pytań. - Mój głos drżał.
- To teraz nie istotne. Musisz się obudzić. - Powiedział mój ojciec.
-
Kocham was, najmocniej na świecie. Przepraszam za wszystko co źle
robiłam. I tak jestem szczęśliwa, że jesteście moimi rodzicami. - Wtuliłam się w mamę. Chciałabym, żeby zostali ze mną.
- My ciebie też kochamy. Za wszystko. - Powiedziała Jean. - Jesteśmy dumni z takiej córki. Pamiętaj, że zawsze
będziemy z tobą, nawet gdy nas nie widać. - Dodał tato. Ta chwila trwała dla mnie wiecznie. W trójkę trwaliśmy w uścisku. Tak
bardzo nie chciałam, żeby odchodzili. Jednak wtedy odsunęli się ode
mnie. Ojciec pogładził moje włosy, a mama otarła mi łzy.
- Bądź silna i żyj pełnią życia. - Usłyszałam.
-
Kochamy cię. - Ostatnie słowa. Wtedy z uśmiechem na ustach złapali się
za ręce i przeszli przez most. Widziałam jak mojej mamie chce się
płakać, ale pewnie nie chciała, żebym taką ją zapamiętała. Otworzyli
potężne drzwi. Zaskrzypiały głośno, a ze środka wydobył się podmuch
ciepłego wiatru. Biel z tamtego miejsca raziła w oczy. Po chwili ich
sylwetki zmyły się z jasnością. Znowu padłam na kolana. Wielki ból. Tylko tyle czułam. Zaczęłam krzyczeć tak głośno jak to możliwe. Niestety nie było koło mnie nikogo kto mógłby mi pomóc. Po paru minutach leżałam na ziemi trzęsąc się. Powoli dochodziło do mnie co się stało. Podniosłam się.
- Też was kocham. - Szepnęłam, a wokół mnie zaczęła panować ciemność.
***
Dwa
tygodnie. Leży tak nieruchomo od dwóch, cholernych tygodni. Nie mogłem
nic zrobić. Byłem na siebie wściekły. Hermiona leżała podłączona do tej
całej dziwnej aparatury, która wskazywała, że ciągle żyje. Siedziałem z
nią tak długo jak tylko mogłem. Oczywiście pielęgniarki dawały mi
wyraźnie znać, że to nie hotel. Musiałem więc na noce wracać do domu.
Nie martwiłem się o nic innego. Potter i reszta się tym zajęła. Ostatnio
prawie cały czas mówiła przez sen. ,,Kocham was'' lub ,,nie
opuszczajcie mnie'' było najczęstsze. Jednak dziś nie usłyszałem ani
słowa. Musi się obudzić. Razem uciekniemy. Usłyszałem ciche pukanie. To
była Ginny. Nawet nie musiałem się odwracać. Tylko ona pukała.
- Draco idź na spacer. Pooddychaj świeżym powietrzem. Mamy piękną pogodę. - Zachęcała mnie. Pomyślałem, że tym razem ulegnę. Wstałem i bez słowa wyszedłem.
Skierowałem się w stronę parku po drugiej stronie ulicy. Usiadłem na
ławce. Rzeczywiście wiosna otaczała mnie z każdej strony. Tak bardzo
chciałem cieszyć się nią z Hermioną. I każdą następną. Tak, chciałem
spędzić z nią resztę życia. Skończylibyśmy szkołę, ona oczywiście z
najlepszymi wynikami. Ja, Potter, Blaise i Ron zaczęliśmy pracować w
Ministerstwie. Hermiona pracowałaby w Mungu, a Jen odnalazłaby swoje
powołanie, jak to ona mówi. Rox i Ruda projektowałyby te swoje ciuchy aż
w końcu byłyby sławne na cały świat. Za 10 lat spotykalibyśmy się jak
teraz tyle, że z naszymi dziećmi. Piękna przyszłość. Niestety, jakże
odległa. Puki co musimy przeżyć. Postanowiłem wrócić do szpitala. Po
chwili byłem już na właściwym piętrze. Wszedłem do sali, a jej oczy były
otwarte.
- Draco... - Wychrypiała.
- Miona, nareszcie. - Uśmiechnąłem się. Podszedłem do jej łóżka. Nachyliłem się i musnąłem ustami jej czoło.
- Draco, Grangerowie nie żyją. - Szepnęła. Widziałem ból w jej oczach.
- Nie mamy pewności. Harry się tym zajmuje. - Powiedziałem.
- Ja mam. Spotkałam się z nimi. Przeszli na drugą stronę. - Mruknęła.
- Może chciał, żebyś to zobaczyła? - Chciałem dać jej nadzieję.
-
Wątpię. To było zbyt prawdziwe. Zresztą wątpię, żeby trzymał ich przy
życiu tylko z mojego powodu. On gardzi mugolami. - Była pewna swojego.
- Hermiono, ja...tak mi przykro. - Przytuliłem ją.
- Obiecałam im, że będę silna i nie załamię się. Oraz to, że... - Wzięła głęboki oddech. - Że pokonamy Voldemorta. - Skończyła.
- Wiem. Tylko teraz najlepszym wyjściem jest ucieczka. - Wspomniałem o planie "A" wymyślonym przez Pottera.
- Co? - Szepnęła ze zdziwienia.
-
Harry to wymyślił. Opowiem ci później, a teraz odpoczywaj. Im szybciej
wyjdziesz ze szpitala tym lepiej. - Pocałowałem ją w policzek.
- Kocham cię. - Rzuciłem z uśmiechem na ustach wychodząc z sali.
***
- Harry, wyjeżdżamy. - Powiedziałem wchodząc do domu przy Grimmauld Place 12.
- Obudziła się? - Zapytała Ginny wychylając się z kuchni.
-
Tak. I twierdzi, że kiedy była nieprzytomna rozmawiała z Grangerami.
Nie żyją. - Mówiłem w biegu. Zniosłem z góry torbę z rzeczami Hermiony,
którą przygotowała Ruda.
- Nie mamy pewności... - Zaczął Harry.
- Upiera się przy swoim. - Zakończyłem. - Teleportujecie się ze mną? - Zapytałem. Cieszyłem się z posiadania siedemnastu lat.
- Jasne. - Odpowiedzieli razem.
***
- Jestem gotowa. - Powiedziała Hermiona.
- Neville pisał, że w Hogwarcie pojawia się coraz więcej śmierciożerców. - Odezwała się Rox.
- Wracacie do Hogwartu? - Zapytałam.
- Ja, Rox i Rudzielec tak. - Odpowiedział Zabini. - Ja i Harry będziemy szukać horkruksów. - Dodał Ron.
- Macie mało czasu. - Zauważyłam.
- Damy radę.
Nadszedł
czas pożegnań. Przytuliłam każdego z nich choć to mi nie wystarczyło.
Niestety musiałam uciekać. Wyszłam z Draco na zewnątrz szpitala.
- Dokąd? - Wydusiłam jedno słowo.
- Europa. - I już nas nie było.
Podoba mi się bardzo twój blog, fajna historia. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuń